niedziela, 29 października 2017

Mikrowyprawa na koncert Witka czyli Bard słoików w natarciu

Byłem na koncercie Witka muzyka ulicy - tak brzmi pełna nazwa. I jestem poruszony i zachwycony. Czemu?

Bo Witek to głos dzisiejszej Polski, który w swoich tekstach śpiewa coś ważnego o nas. Czy mówimy o "słoikach" (Pędź słoiczku), emigrantach do Londka (Serce wolności), japiszonach z nosami pełnymi koksu i pędem do kariery (m. in. Komornik), zakochanych (Ja się w Tobie zakochałem), z problemami w małżeństwie (Rzucę Ciebie - rzucę nas) lub kredycie (Rata, Renata i krata) czy pogrążonych w żałobie po śmierci bliskiej osoby (Mamo, mamo). A wszystkich nie wymieniłem, każdy znajdzie coś dla siebie :)

Każda piosenka trafia w punkt, w kilku wersach Witek łapie całą kwintesencję "problemu" i podaje ją w tak atrakcyjny sposób aż nóżka sama chodzi :)

wtorek, 24 października 2017

Burza na Gruzińskiej Drodze Wojennej 2008 r.

fot. shutterstock.com
Jakoś tak w połowie Gruzińskiej Drodze Wojennej jest słynny klasztor Ananuri, kościółek, na każdym zdjęciu go pokazują, nad jeziorem, chyba sztucznym. I tam mieliśmy nocować, pod gołym niebem, na wyspie przy tym klasztorze.

Wcześniej zakupiliśmy ichnią kiełbasę (paskudną jak się potem okazało, i to nawet nie cienką, jak u nas, ale coś w stylu krakowskiej, tylko, że czerwona - ciekawe z czego ją robili :) ) na ognisko, zjedliśmy ją, a przy okazji zbierania drewna okazało się, ze na tej wyspie dużo nagrobków leży. Niezłe jaja, śpimy na cmentarzu - może przy spiętrzaniu wody zatopili jakiś? Nie wiem, ale niezbyt przyjemnie się zasypiało, bo po ognisku rozłożylismy karimaty, śpiworki i próbujemy zasnąć.

niedziela, 22 października 2017

Pechowy biwak i natarczywa locha

Jako, że tylko prawda jest ciekawa, to muszę opisać letnią porażkę.
Plan był taki, że jedziemy na działkę znajomej, rozwieszamy hamaki, śpimy a skoro świt wracamy do Warszawy.


Byliśmy tak już o lekkim zmierzchu (20 z groszami), śmichy, chichy, wybraliśmy drzewa, taśmy zawieszone, sznurki się wiążą, gdy wtem i nagle słychać radosne chrumkanie. Przyznam się, jako że działka powinna być ogrodzona to spodziewałem się, że dzieje się to za siatką, więc zacząłem klaskać, kolega zaczął tłuc w puszkę a tu dupa, dziki już na posesji  i widzimy jak maszeruje w naszą stronę stado warchlaków a za nimi wielka locha. Musiała być dziura w siatce i wyjaśniło się, czemu cała ziemia była zryta, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi.


Co było robić, adrenalina wzięła górę i daliśmy w długą na drugą stronę działki, bo droga do furtki odcięta. Szpej został pod drzewami. Świnia co prawda nie atakowała, tylko takim truchtem podbiegała, ale co ja się znam na dzikach - nie mam pojęcia nic a nic.

sobota, 21 października 2017

Miłe początki

Pierwszą wyprawę, jaką sobie przypominam w życiu była ucieczka z domu na działkę. Brzmi prosto, prawda? :)

Spoko, tylko, że ja miałem coś koło chyba 4 lat, a działka, na której była cała rodzina była ponad 2 km od domu (przynajmniej teraz tak pokazuje Google). Szczegółów drogi nie pamiętam, za to pamiętam finał.

Pierwsza mikrowyprawa została brutalnie przerwana przez brata, który z działki zobaczył, jak sobie idę po drugiej stronie barierki mostu. A pod spodem Zagożdżonka wypływała ze Stawu :) Dla mnie wtedy było szeroko, teraz jak patrzę na to, to trochę strach bo gzyms ma 20 centymetrów :)



Miłe złego początki :)

To pamiętam, a z opowieści znam ucieczkę ciotce w zimę z kościoła do domu, 3 lata były na liczniku, Google Maps mówi, że to 1,9 km, a ja miałem sanki bo była zima. Od małego lubiłem łazić :)  
Witam na moim blogu! :)

Moje mikrowyprawy… duże i małe


Chciałbym opisać tutaj moje wyprawy i małe i duże, bo pamięć już nie ta, a przelane słowa na ekran nie znikną. Może kogoś zainteresują.


Zatem w imię Boże zaczynajmy! :)